Ostatnie chwile liryki
Najważniejsze, że rano ucieknę
I roztopię się. Rozwieję.
Tylko echo oszaleje:
Wracaj… wraaacaj…
Lecz ja będę już daleko
w snach zielonych pod powieką.
A ja będę już cierpieniem,
cienia swego będę cieniem.
(Wracaj… wraaaacaaaj…)
Płonąc w ogniskach będę myślał
Jak mam wskrzesić cię wierszami?
Jakim śpiewem? Obrazami?
Już nie starcza bycie cieniem,
mam cierpienia być cierpieniem?
Echu wołać mnie nie warto:
Wracaj… wraaacaj… – wrócić warto.
A może podejdę do tej dziewczyny
nad brzegiem i…
Tu mam rację. Z tym się zgodzę!
Będę czaplą… jestem. Brodzę!
Już częstuję szczupakami,
już wachluję ją skrzydłami.
Ona patrzy, łza jej spływa,
potem mówi:
- Czaplo siwa!
Unieś mnie w wysokie nieba,
w rzeki słońca, gwiezdne łąki.
W zapach pieczonego chleba,
w najbarwniejszej tęczy pąki.
Hmm… fajnie. Ale czy wrócę?
Pewnie już zostanę w niebie.
Kiedy spojrzysz w noc samotną,
mrugnę gwiazdą, że cię nie wiem.
To ja będę. Daję słowo!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz