Grzebień
Co z nami wyprawia widok księżyca!
Starzec po p(n)ączach wspiął się na śmietnik.
Miał grzebień, chleb, wino - nędzy dobytek,
który gromadził od nocy do rana
przez całe życie.
A życie, że krótkie,
trzeba go sznurkiem!
konopnym wydłużyć
i w tubie po trąbie,
co pamiętała chyba Jerycho,
mieć kalesony na zmianę
- gdyby tak grób ukochanej
przyszło odwiedzić.
Gdyby, bo przecież, Boże się pożal -
impotencjonalna skleroza,
ten ciągły brak czasu, skoro na wdech
i wydech, wdech, wydech
już go brakuje od lat.
Więc tylko wdrapał się starzec na dach.
Mruczando siwe zaplótł na brodzie,
a księżyc niósł je górnym C dalej,
aż został staruszek korektą na mapie
Kogoś, kto błądził po tamtej stronie,
gdy wreszcie na Raka zmarł znak
i spadł z daszku o świcie
ciemnym powojem.
A ja? Wiersz o nim piszę.
Z wersów pochówek mu robię,
szczerbaty grzebień z ziemi podnoszę,
tej tuby, co jeszcze Jerycho...
słucham, jak milczy teraz już dla mnie
w liczbie śmiertelnie mnogiej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz